Hej. Po pierwsze chciałabym napisać, że cieszę się, że trafiłam na Wasze forum.
Mam 37 lat, wspaniałego synka i męża.
Walczę z Panem Potworem (tak nazywam to cholerstwo) od 18 lat. Początki były ok. Ataki kilka razy w roku. Od kilku lat już się nie lubimy (za często się widzimy). Nie będę Was zanudzać wypisywanie specjalistów i leków, które się przez ten czas przewinęły

. Do tego roku leczono mnie na migrenę.
Co rok lub dwa przez 2 m-ce pomimo łykania tzw. zapobiegaczy, akupunktury co dzień o 6 rano budzi mni Potwór i przez 2 godziny nie daje żyć. Łykam tramal jak drażetki. Wiem, że nie pomaga, znaczy tak myślę, ale też boję się, że bez niego może być gorzej.
Przez wszystkie te lata wszędzie słyszałam, że ludzie z migreną żyją, pracują, że to tylko ból głowy.
Zawsze myślałam, że ze mną coś nie tak. Co ze mnie za matka jeśli nie jestem w stanie zrobić dziecku śniadania, odwiedź go do szkoły itd? Nikt nie rozumie jak to jest bać położyć się spać. Ciągle wszyscy pytają czy już jestem zdrowa jakbym miała katar i to ode mnie zależało kiedy minie.
Cieszę się, że wreszcie nie muszę tłumaczyć jak czasami ciężko jest przetrwać ranek.
Życzę Wszystkim żeby ich "Potwory zdechły"
