17 lat z kolegą Hortonem
: 06 lip 2015, 09:00
Witam,
Chciałbym podzielić się z Wami moją bezpośrednią znajomością z kolegą Hortonem.
Poznaliśmy się gdy miałem 26 lat. Zaczął mnie odwiedzać z reguły dwa razy w roku przez okres około 1,5 miesiąca z częstotliwością co 2-3 dni. Wtedy to były poranki. Oczywiście nie znałem jeszcze jego imienia. Po którejś kolejnej wizycie zacząłem zastanawiać się dlaczego mnie odwiedza i dlaczego dziś a nie wczoraj. Robiłem skrupulatne zapiski, co robiłem, co jadłem, co piłem aby znaleźć przyczynę. Nic sensownego nie mogłem wywnioskować ( dziś już wiem, że nie miałem szans). Tak minął pierwszy rzut spotkań. Przy kolejnym udałem się do lekarza neurologa. Niestety nie odgadł imienia mojego kolegi. Zrobiłem wszystkie możliwe badania, łącznie z rezonansem angio ( wtedy to była nowość) i nic nie wyszło. Diagnoza - imię Migrena.
Po ok. dwóch latach udałem się do neurologa specjalisty od bólów głowy. Po krótkiej rozmowie od razu padło imię - Horton. Wróciłem do domu i od razu do internetu i wyszukiwarki Altavista ( nie było jeszcze Googla). Po przeczytaniu kilku artykułów (głównie w języku angielskim) z jednej strony przeraziłem się czytając o "bólu samobójców" z drugiej strony ulżyło mi, że można z tym żyć i nie jest to oznaką żadnych poważnych chorób. Ufff. Aby do 40-stki, kiedy to bóle z reguły ustają - tak pisali.
Zacząłem chodzić do lekarza, przyjmowałem leki (nie pamiętam jakie) ale nic nie pomagało. Dałem sobie spokój. Od dawna nie przyjmuję żadnych leków. Nauczyłem się z kolegą jakoś żyć, choć przez ten okres czasu parę sprzętów domowych ucierpiało.
Na początku odwiedzał mnie regularnie wiosna, jesień. Później były okresy gdy zapominał o mnie nawet przez okres nawet 2-3 lat. Ostatnio, a mam 43 lata, odwiedza mnie średnio raz do roku, przez ok. miesiąc co 2 dni wieczorami.
Podczas jego wizyt muszę być sam, w zaciemnionym pomieszczeniu, lub jeżeli jest to wieczór lub noc to najlepiej na dworze. Chodzę, nie mogę usiedzieć w miejscu. Leję na głowę zimną wodę lub przykładam zimne kompresy i oczywiście krzyczę. Następnego dnia czuję się jak po bitwie.
Cały czas man nadzieję, że w końcu pożegnamy się na dobre i z tą nadzieją rozpoczynam swoją walkę z kolejną wizytą kolegi Hortona.
Pozdrowienia dla wszystkich, którzy poznali go osobiście.
Trzymajcie się
Michał
Chciałbym podzielić się z Wami moją bezpośrednią znajomością z kolegą Hortonem.
Poznaliśmy się gdy miałem 26 lat. Zaczął mnie odwiedzać z reguły dwa razy w roku przez okres około 1,5 miesiąca z częstotliwością co 2-3 dni. Wtedy to były poranki. Oczywiście nie znałem jeszcze jego imienia. Po którejś kolejnej wizycie zacząłem zastanawiać się dlaczego mnie odwiedza i dlaczego dziś a nie wczoraj. Robiłem skrupulatne zapiski, co robiłem, co jadłem, co piłem aby znaleźć przyczynę. Nic sensownego nie mogłem wywnioskować ( dziś już wiem, że nie miałem szans). Tak minął pierwszy rzut spotkań. Przy kolejnym udałem się do lekarza neurologa. Niestety nie odgadł imienia mojego kolegi. Zrobiłem wszystkie możliwe badania, łącznie z rezonansem angio ( wtedy to była nowość) i nic nie wyszło. Diagnoza - imię Migrena.
Po ok. dwóch latach udałem się do neurologa specjalisty od bólów głowy. Po krótkiej rozmowie od razu padło imię - Horton. Wróciłem do domu i od razu do internetu i wyszukiwarki Altavista ( nie było jeszcze Googla). Po przeczytaniu kilku artykułów (głównie w języku angielskim) z jednej strony przeraziłem się czytając o "bólu samobójców" z drugiej strony ulżyło mi, że można z tym żyć i nie jest to oznaką żadnych poważnych chorób. Ufff. Aby do 40-stki, kiedy to bóle z reguły ustają - tak pisali.
Zacząłem chodzić do lekarza, przyjmowałem leki (nie pamiętam jakie) ale nic nie pomagało. Dałem sobie spokój. Od dawna nie przyjmuję żadnych leków. Nauczyłem się z kolegą jakoś żyć, choć przez ten okres czasu parę sprzętów domowych ucierpiało.
Na początku odwiedzał mnie regularnie wiosna, jesień. Później były okresy gdy zapominał o mnie nawet przez okres nawet 2-3 lat. Ostatnio, a mam 43 lata, odwiedza mnie średnio raz do roku, przez ok. miesiąc co 2 dni wieczorami.
Podczas jego wizyt muszę być sam, w zaciemnionym pomieszczeniu, lub jeżeli jest to wieczór lub noc to najlepiej na dworze. Chodzę, nie mogę usiedzieć w miejscu. Leję na głowę zimną wodę lub przykładam zimne kompresy i oczywiście krzyczę. Następnego dnia czuję się jak po bitwie.
Cały czas man nadzieję, że w końcu pożegnamy się na dobre i z tą nadzieją rozpoczynam swoją walkę z kolejną wizytą kolegi Hortona.
Pozdrowienia dla wszystkich, którzy poznali go osobiście.
Trzymajcie się
Michał