Ja i mój przyjaciel Horton
: 20 lis 2019, 14:38
Miło mi powitać Państwa.
Moja przygoda z akcjami dookołagłowymi zaczęła się już chyba w dzieciństwie kiedy miewałem ataki "lekkiej" migreny (relatywnie lekkiej co wiem już teraz). Trwały po godzinę i ustawały. Zabawne, że nie przypominam sobie żadnej prawidłowości czy schematu, po prostu się pojawiały. Ciągnęło się to przez wczesną i późną młodość, z przerwami krótszymi i dłuższymi (i po kilka lat). Potem zaczyna się prawdziwa przygoda. Bóle pojawiały się najczęściej w ciągu dnia i uniemożliwiały pracę (pierwsza praca - telefoniczna obsługa klienta). Na szczęście miałem dość wyrozumiałych przełożonych. Dalej nie wiedziałem o co chodzi i specjalnie nie starałem się dowiedzieć. Ot, boli (już coraz bardziej) i już. Matka moja ma migreny od zawsze, więc uznałem, że w końcu udało mi się po niej coś odziedziczyć. Miałem też ciekawe epizody zaniku pola widzenia (efekt jak po wpatrywaniu się prosto w słońce przez 5 minut), lub drętwienia (a raczej braku czucia) jednej strony ciała. Sytuacja nabrała tempa po pewnej nieprzespanej nocy w trakcie której dość intensywnie porozumiewałem się w języku angielskim. W trakcie dnia pracy (już trochę poważniejsza, nie na słuchawce, garnitury i te sprawy), powiadomiłem koleżankę z biurka naprzeciwko, że... nie mogę mówić (napisałem to nieskładnymi zdaniami na komunikatorze a potem dobełkotałem). Wszelkie porozumiewanie okazało się możliwe tylko w szczątkowym angielskim, bo po polskiego - zapomniałem... Na neurologii, po dwóch tygodniach badań, stwierdzili że miałem atak afazji i migrenę . Zabawne, że po tej akcji objawy zniknęły na parę lat aż jakieś 6 lat temu wróciły i zagościły się na dobre. Wiosna i jesień, przez około miesiąc. Maj i październik/listopad. Czasem jakiś sezon wypada z rutyny, czasem nawet dwa (teraz miałem przerwę półtoraroczną, aż do tygodnia temu). W międzyczasie udało mi się zdiagnozować, ale zanim ostatnim razem wbiłem się w termin do Neurologa, klaster już minął. Dostałem tylko jakieś śmieszne rozpuszczalne tabletki, które co najwyżej pomagają na kaca (oczywiście poza klasterami). Z Hortonem nauczyłem się już żyć, na pewno pomaga bardzo duże wsparcie i wyrozumiałość ze strony kochanej Żony, ale pewnie jest jeszcze coś o czym nie wiem, co może zmieni moje życie na lepsze
Na Wasze forum trafiłem dopiero teraz - zaraz zacznę je przeglądać i mam nadzieję, że znajdę coś dla siebie.
Kończąc chciałem powiedzieć, że mimo iż łączy nas dość nieprzyjemna przypadłość, cieszę się, że nie jestem sam
Pozdrawiam.
Moja przygoda z akcjami dookołagłowymi zaczęła się już chyba w dzieciństwie kiedy miewałem ataki "lekkiej" migreny (relatywnie lekkiej co wiem już teraz). Trwały po godzinę i ustawały. Zabawne, że nie przypominam sobie żadnej prawidłowości czy schematu, po prostu się pojawiały. Ciągnęło się to przez wczesną i późną młodość, z przerwami krótszymi i dłuższymi (i po kilka lat). Potem zaczyna się prawdziwa przygoda. Bóle pojawiały się najczęściej w ciągu dnia i uniemożliwiały pracę (pierwsza praca - telefoniczna obsługa klienta). Na szczęście miałem dość wyrozumiałych przełożonych. Dalej nie wiedziałem o co chodzi i specjalnie nie starałem się dowiedzieć. Ot, boli (już coraz bardziej) i już. Matka moja ma migreny od zawsze, więc uznałem, że w końcu udało mi się po niej coś odziedziczyć. Miałem też ciekawe epizody zaniku pola widzenia (efekt jak po wpatrywaniu się prosto w słońce przez 5 minut), lub drętwienia (a raczej braku czucia) jednej strony ciała. Sytuacja nabrała tempa po pewnej nieprzespanej nocy w trakcie której dość intensywnie porozumiewałem się w języku angielskim. W trakcie dnia pracy (już trochę poważniejsza, nie na słuchawce, garnitury i te sprawy), powiadomiłem koleżankę z biurka naprzeciwko, że... nie mogę mówić (napisałem to nieskładnymi zdaniami na komunikatorze a potem dobełkotałem). Wszelkie porozumiewanie okazało się możliwe tylko w szczątkowym angielskim, bo po polskiego - zapomniałem... Na neurologii, po dwóch tygodniach badań, stwierdzili że miałem atak afazji i migrenę . Zabawne, że po tej akcji objawy zniknęły na parę lat aż jakieś 6 lat temu wróciły i zagościły się na dobre. Wiosna i jesień, przez około miesiąc. Maj i październik/listopad. Czasem jakiś sezon wypada z rutyny, czasem nawet dwa (teraz miałem przerwę półtoraroczną, aż do tygodnia temu). W międzyczasie udało mi się zdiagnozować, ale zanim ostatnim razem wbiłem się w termin do Neurologa, klaster już minął. Dostałem tylko jakieś śmieszne rozpuszczalne tabletki, które co najwyżej pomagają na kaca (oczywiście poza klasterami). Z Hortonem nauczyłem się już żyć, na pewno pomaga bardzo duże wsparcie i wyrozumiałość ze strony kochanej Żony, ale pewnie jest jeszcze coś o czym nie wiem, co może zmieni moje życie na lepsze
Na Wasze forum trafiłem dopiero teraz - zaraz zacznę je przeglądać i mam nadzieję, że znajdę coś dla siebie.
Kończąc chciałem powiedzieć, że mimo iż łączy nas dość nieprzyjemna przypadłość, cieszę się, że nie jestem sam
Pozdrawiam.